Bassowy ban - Mullety z muchą powtórka
Miesiąc wyrwany z łowienia, w jednym z najlepszych okresów, głownie ze względu na dość stabilną pogodę, a przez to i niski poziom na rzekach, co zwykle równa się brak wędrownych salmonidów.
Bassa łowić nie wolno, łosie nawet jak są to pochowane po dołkach. Co zostaje? Albo pollocki ze skałek, których w okolicy raczej niestety nie ma, albo trocie w estuarium, które są tematem do ugryzienia, albo, na szybko.. mullety.
Ryba - duch?
C'mon standerus, cliche aż dupa boli...
No niestety, mają w sobie te ryby coś przedziwnego. Już nie chodzi o totalne ignorowanie wszelkich możliwych przynęt. O przepływanie stadkiem w odległości 5 metrów od człowieka.
Tym razem trafiłem na cwaniaka, który ewidentnie człowieka się nie bał.
Z wody wystawała część grzbietu, kiedy opalał się między glonami. Woda po kolana, kilka metrów od brzegu i na oko 50cm mullet sobie stoi pod powierzchnią i zerka na mnie, na muchy, na płynące po niebie chmury i ani chybi oddaje się rozważaniom filozoficznym.
Przepuściłem koło niego pół pudła much i zero reakcji, nawet drgnięcia. Na nić smakowite krewetki uv, na nic wzory podpatrzone u wędkarzy duńskich, brytyjskich czy lokalnych. Zlew totalny i tyle.
Więc skradam się do dziada, po kroczku.
10m, 5m, 3m... 2m... Wydaje się o dość nieprawdopodobne, że można sobie bezkarnie rybie nad głową stanąć, spod sznura nimfami przed pysk podstawić i ryba nie zareaguje ucieczką. Wędką ją po łbie delikatnie postukuję i nadal nic. Zdechła czy jaka cholera?
Podbierak w rękę i do dziada. Jednak okazuje się, ze metr to jest jego granica komfortu i po prostu odpływa. Zero paniki, tylko kilka leniwych ruchów ogonem i znów jest 10m ode mnie. Wyciągam aparat i powtarzam skradanie. I znów mogę mu stanąć praktycznie nad głową i nadal ryba wydaje się spokojna.
Znowu zanurzam wędkę w wodzie, dotykam nią stwora, a stwór nie reaguje. Dopiero kiedy przyciskam go szczytówką mocniej i zanurzam kilkadziesiąt cm odpływa, znowu , jakby odganiał uprzykrzoną muchę. A niby taki predator ze mnie i pogromca żyjątek...
Ta akcja powtarza się kilka razy, wreszcie ryba, czy czując ruszający przypływ, czy też znudzona moimi zalotami, wreszcie, bez słowa na pożegnanie - odpływa wgłąb zatoki, tym samym co wcześniej leniwym tempem.
Chwilę później pojawiają się jej towarzysze i widzę jak przez płycizny, wodę miejscami po kostki, przechlapują się srebrne cielska.
Nic z tego dzisiaj nie będzie.
- mifek lubi to
www.lowcynaoscien.pl - tam na pewno znajdziesz swietne porady jak sie do takich mulletow dobrac